Rowerowa historia…
3 czerwca 2011 r. Połaniec-Przecław-Zawada-Głobikowa, 78 kilometrów.
Rowerową przygodę z Pogórzem Strzyżowskim zaczynam od zawiezienia swojego bagażu do firmy Grażyny. Sławek z Grażyną będą jechać do Głobikowej samochodem i przywiozą moją teczkę do schroniska, za co jestem im wdzięczny.
O godzinie 8:30 wyjechałem rowerem na prom w Winnicy. Pod blokiem pożegnał mnie sąsiad, Janusz. Podczas przejazdu na prom, na ul. Nadwiślańskiej pogonił mnie pies. Mam nadzieję, że to pierwszy i ostatni taki przypadek na mojej trzydniowej eskapadzie. Na rowerzystów ze Staszowa miałem czekać przed przeprawą promową, ale właśnie prom odpływał i postanowiłem przepłynąć na drugi brzeg i tam powitać staszowskich kolarzy. Płacę 2 zł za przepłyniecie.
Pogoda zapowiada się dobra, chociaż prognozy straszą gwałtownymi burzami. Póki co jest gorąco, lecz gdy słońce zachodzi za chmury, robi się chłodno. Według zaplanowanej trasy i mojego GPS-a, długość dzisiejszego etapu do Głobikowej wynosi z Połańca około 70 km. Gdy zdecydowałem się na wyjazd na tę rowerową wyprawę, siadłem nad mapami i opracowałem szczegółowe trasy na jej wszystkie 3 dni. Przy okazji zachęciłem Sławka do wykorzystywania innych możliwości nawigowania, jakie daje jego Garmin. I tak siedzę sobie nad Wisłą, na kamieniu, obserwuję jak prom przewozi samochody i rozmyślam jak przysłowiowy baca. Ruch na promie bardzo duży, gdyż most w Nagnajowie jest zamknięty, bo został uszkodzony przez samochód ciężarowy.
Moje rozmyślania przerywa widok rowerzystów. Jest godzina 9:25. Po kilku minutach podpływa prom i witam się z czterema starszo-młodszego pokolenia członkami staszowskiego Koła Grodzkiego PTTK. Wymieniam uścisk dłoni z Piotrem, Stanisławem, Piotrkiem (tak będę rozróżniał Piotrów) i Grześkiem. Po powitaniu i wymianach uprzejmości, ogłoszono mnie nieformalnym przewodnikiem grupy. Więc ogłosiłem porę ruszania w drogę.
Po przejechaniu przez wał wiślany, skręcamy (ku ogólnemu zdziwieniu) w lewo. Do Borowej, a potem do Woli Mieleckiej jedziemy innymi drogami, niż do tej pory jeździli staszowscy koledzy. Przy układaniu tras, kierowałem się zasadą maksymalnego skracania drogi oraz uwzględniałem ich walory poznawcze i krajoznawcze. Czy mi się udało? Niech to ocenią uczestnicy wycieczki.
Szybko dojeżdżamy do Borowej, a potem przejeżdżamy przez Pławo, Orłów i Rzędzianowice. Obserwujemy charakterystyczną dla niemieckich miejscowości zabudowę. Próbuję opowiedzieć kolegom, że miejscowości te związane są historycznie z akcją kolonizacyjną Galicji, prowadzoną przez władze austriackie. Do Pława (dawniej Pław) pierwsi osadnicy niemieccy zaczęli przybywać w 1783 roku. Początki Orłowa (dawniej Schoenanger) związane są właśnie z tym osadnictwem. Z roku 1786 pochodzi wiadomość, iż osadnicy w liczbie 44 rodzin objęli 474 morgi ziemi w Pławie. Koloniści przybyli z Bawarii, Szwabii i Lotaryngii. Po przydzieleniu działek, rozpoczęli budowanie domów, zakończonych dwuspadowym dachem. Wszystkie domy mieszkalne miały jednakowe rozmiary i były zwrócone głównym wejściem na południe, a szczytem do drogi. Taki układ zabudowań przypominał swym wyglądem ulicę w mieście. I tak to jeszcze wygląda, szczególnie w centralnej części Orłowa.
Wbrew moim oczekiwaniom, ruch na drodze z Borowej do Woli Mieleckiej jest bardzo duży i co chwila przejeżdża koło nas ciężarówka, co wcale mnie nie cieszy. Po przejechaniu 24 km (licząc od Połańca, według mojego licznika), docieramy do drogi Mielec-Tarnów. Na 26 kilometrze, w miejscowości Podleszany, mamy chwilę na odpoczynek. Przez Książnice (przy trasie z lewej strony kościół p.w. św. Jana Chrzciciela) i Kiełków dojeżdżamy do Przecławia. Udajemy się do Zamku Przecław (38 km).
Przy zamkowym parku robimy dłuższy odpoczynek. Tutaj umówiliśmy się na spotkanie ze Sławkiem i Grażyną, którzy pojawiają się kilka minut za nami. Wymieniamy się wrażeniami z dotychczasowej jazdy. Im jest gorzej. Jadą samochodem. W pięć osób udajemy się zwiedzać Zamek. Oprowadza nas bardzo miła pani przewodnik. Co nam opowiedziała? Nie wszystko pamiętam. Zresztą, co będę tu zanudzał. Zainteresowanych odsyłam na stronę internetową https://www.zamekprzeclaw.pl/
Fotografujemy, co się da. Sławek, telefonem komórkowym, nagrywa 15-sto sekundowy film z pozdrowieniami od pedałujących dla kanapowców. W roli głównej obsadzono mnie. Bardzo mi przyjemnie z tego powodu.
Jest godzina 12:00. Po odpoczynku, przyszła pora kontynuować jazdę. Sławek z Grażyną jadą samochodem do Głobikowej, do schroniska. Umawiamy się z nimi, że po przesiadce na rower, wyjadą nam naprzeciw i spotkamy się w Karczmie w Zawadzie.
My pomykamy do Zawady rowerami. Z Przecławia jedziemy przez Podole i Korzeniów. Jesteśmy na 43 kilometrze. Grzesiek zauważa w Korzeniowie tablicę informującą, że do Grobu Dragona jest 2,5 km w bok. Postanawiamy zboczyć z obranego kursu. Leśnym duktem docieramy do Grobu, który jest śladem pochodzącym z czasów potopu szwedzkiego. Na metalowej tabliczce, zamocowanej na kamieniu, jest napis: „Dla upamiętnienia Żołnierzom Czarnieckiego Horągwi [pisownia oryginalna] Dragońskiej poległym w obronie Korzeniowa i okolic w bitwie ze Szwedami w latach 1656-1658. Mieszkańcy Korzeniewa 1999 rok.” Na drugim kamieniu kolejna tablica o treści: „Pamięci dragona, obrońcy Korzeniowa i okolic przed najeźdźcą szwedzkim. Mieszkańcy Korzeniewa 1992 rok.” Na drewnianym krzyżu, który stoi tuż obok kamienia jest tabliczka: „Żołnierzowi Czarnieckiego, namiestnikowi chorągwi dragońskiej, który poległ bohaterską śmiercią w obronie wsi Korzeniów w bitwie ze Szwedami w 1656 roku z wdzięcznością mieszkańcy Korzeniowa”. Zwiedzamy też Cmentarz Historyczny, znajdujący się w Korzeniowie, na niewielkiej górce, zwaną „Babi Mór”. Z okresu wojen szwedzkich pochodzi opowieść o rzezi mieszkańców Korzeniowa. Obok wioski, na górze w zaroślach, schroniły się kobiety i dzieci, jednak Szwedzi wszystkich tam wymordowali. Odtąd górkę nazywano „Babi Mór” i wierzono, że w drzewach na niej rosnących płynie krew pomordowanych. Początkiem XX w. mieszkańcy dworu w Korzeniowie postawili tam kapliczkę. Podczas budowy nowej drogi, w rozkopanym wzgórzu znaleziono szczątki pomordowanych, które złożono w kapliczce. Dworu w Korzeniowie nie zwiedzamy, gdyż nie mieliśmy wiedzy o jego istnieniu. A przydałaby się jakaś tablica informacyjna przy drodze.
Jedziemy dalej. W Bobrowej skręcamy w lewo, a w Brzeźnicy (56 km) w prawo. Na odcinku 3 kilometrów jedziemy drogą Mielec-Dębica, o bardzo dużym natężeniu ruchu. Gdy skręciliśmy w kierunku Zawady, to trochę odetchnęliśmy od śmigających koło nas pojazdów, małych i dużych. Mijamy miejscowość Pustynię, przejeżdżamy tory kolejowe i przed nami znów ruchliwa droga. Trudno na nią wjechać. To odcinek drogi E40, Tarnów-Rzeszów. Z trudem ją przekraczamy. Wjeżdżamy na chodnik, lecz po 300 metrach musimy znów przedostać się na druga stronę szosy, bo tam znajduje się Karczma w Zawadzie. W Karczmie zjadam pyszny rosół z makaronem. Koledzy również się posilają gorącym posiłkiem. Przybywa Grażyna ze Sławkiem, którzy też są głodni i wcinają obiad. W Karczmie zabawiliśmy ponad jedną godzinę. Najedzeni i zregenerowani, o 15:10, całą siódemką, ruszamy na ostatni dzisiejszy etap kolarski, Zawada-Głobikowa. Ma być pod górę.
Pozostałości po znajdującym się na naszej trasie zespołu dworsko pałacowego Raczyńskich w Zawadzie nie udaje nam się zwiedzić. Teren prywatny. Tak się teraz porobiło.
Jedziemy w kierunku widocznego z dala Sanktuarium Matki Boskiej Zawadzkiej. Kościół został wzniesiony w latach 1645-1656 na miejscu pierwotnego, drewnianego, z 1595 r. W kościele znajduje się ołtarz główny, rokokowy, z drugiej połowy XVIII w., z cudownym obrazem Matki Boskiej z Dzieciątkiem (XVI w.). Są też neobarokowe ołtarze boczne pochodzące z XIX w., chrzcielnica rokokową z obrazem „Chrzest Chrystusa w Jordanie”, ambona rokokowa, prospekt organowy oraz liczne obrazy i rzeźby. U podnóża górki, na której stoi kościół znajduje się zakonserwowany pień akacji. 11 maja 1915 roku ze Wzgórza Szymbarku, do Austriaków stacjonujących przy kościele w Zawadzie strzelali Rosjanie. Jeden szrapnel pędził w stronę Cudownego Obrazu Matki Boskiej Zawadzkiej, utknął w akacji i nie wybuchnął. Wszyscy uważają to za cud.
Aby dojechać do kościoła, należy pokonać krótki, ale bardzo stromy odcinek drogi. Wybrałem się na tarczach 1:1 i udało mi się dojechać. Inni uznali to za głupotę i rowery wprowadzili.
Po zwiedzeniu Sanktuarium, udajemy się w dalszą podróż. Droga zaczyna wyraźnie piąć się pod górę. Prawdziwe „schody” zaczęły się od 68 kilometra, przed miejscowością Stobierna. Przed nami jak gdyby wyrosła prawie pionowa ściana (lekka przesada). Zmieniłem w porę tarcze na 1:1 i rozpocząłem wspinaczkę. Stanisław nie zmienił i zszedł z roweru. Piotr nie zmienił w porę i spadł mu łańcuch, który na dodatek się zaklinował. Z pomocą przyszedł mu, a właściwie przyjechał Sławek. W tym czasie odjechałem trochę do przodu i na pierwszym zjeździe (71 km) postanowiłem zaczekać na grupę. Jeszcze nie zdążyłem zsiąść z roweru, a tuż obok mnie przemknęła Grażyna. No to pojechałem za nią. Od wschodu zaczęły się wyciągać chmury burzowe i słychać było odgłos grzmotów. Chyba to spowodowało, że wzmocniłem tempo. Kolejne podjazdy były też strome i długie, ale nie takie jak pierwszy. Więc pomykaliśmy z Grażyną do Głobikowej ile sił w nogach. Jechałem na tarczach 1:3. Przed schroniskiem w Głobikowej byliśmy o 16:50. Na moim liczniku wyświetla się 78 kilometr. Ostatnie 10 kilometrów pokonałem w jedną godzinę, ale udało się uciec przed burzą. Około 10 minut za nami przybyli Stanisław, Piotr i Sławek. Piotrek i Grzesiek przyjechali troszkę później. Ostatnie kilometry naszej trasy pokazały, że w dniu jutrzejszym czekają nas nie lada wyzwania.
Przywitał nas bardzo gościnny pracownik pedagogiczny schroniska „Rozdzielnia Wiatrów”, Pan Grzegorz Wadas. Zapoznał nas z rozkładem pomieszczeń w schronisku, pokazał pokoje, kuchnię wraz z jej wyposażeniem oraz świetlicę. Nasze rowery na noc przechowywaliśmy właśnie w świetlicy. Schronisko jest super i godne polecenia. Przenieśliśmy swoje bagaże z samochodu Sławka do pokoi. W pokojach stały 4 dwupiętrowe łóżka. Każdy pokój miał do dyspozycji własną łazienkę i ubikację. Wraz z Grażyną i Sławkiem zamieszkaliśmy w pokoju nr 2. Koledzy ulokowali się w pokoju nr 1.
Każdy z nas spędzał wolny czas według własnych upodobań. Była kąpiel, kolacja, spacer po Głobikowej z odwiedzeniem dwóch miejscowych sklepów, a przede wszystkim wejście na stojącą tuż przy budynku schroniska 20-to metrowej wysokości wieżę widokową. Na wieżę wchodzi się po 65 stopniach schodów. Z wieży można podziwiać wspaniałe widoki na okolicę. Prawdopodobnie, podczas dobrej widoczności, można zobaczyć Elektrownię w Połańcu, a także Tatry. Obok wieży stoją trzy dinozaury. Są one wraz z wieżą widokową nie lada atrakcją Głobikowej.
Po wysłaniu z GPS do komputera wykonania dzisiejszej trasy, dokonaliśmy ze Sławkiem jej analizy oraz przedstawiliśmy ją pozostałym uczestnikom wycieczki. Pokazaliśmy również plan trasy na dzień jutrzejszy, z wariantem wydłużenia jej do Strzyżowa. Pogadaliśmy jeszcze z Grzegorzem Wadasem i dwoma rowerzystami z Mielca, którzy też zatrzymali się w „Rozdzielni Wiatrów”. Grzegorz zamówił dla nas na jutro słodkie bułki u kolegi, właściciela sklepu ABC w Głobikowej. Pod śpiwór wszedłem około 22:30. Zanim usnąłem, czytałem jeszcze „Złote żniwa”, przyświecając sobie czołówką. Spanie „szło mi” trudno. O piątej rano byłem znów „na nogach”.
Przebieg trasy i wykres wysokości (zapis z mojego GPS-a) na stronie https://www.gpsies.com/map.do?fileId=rwalaefrmupbsxzg
4 czerwca 2011 r. Głobikowa-Przecław-Zawada-Głobikowa, 94 kilometry.
Dzisiaj etap górski. Ma być dużo zjazdów i podjazdów. Ponadto na dzisiejszą trasę zaplanowałem zwiedzanie niemieckich schronów z okresu II wojny światowej. Celem mojego wyjazdu na Pogórze Strzyżowskie było zobaczenie i zwiedzenie schronu kolejowego w Stępinie-Cieszynie oraz tunelu kolejowego w Strzyżowie.
Po porannej toalecie i śniadaniu, nadszedł czas na przygotowania do pokonania dzisiejszego dystansu. Według planu wgranego do GPS-a, długość dzisiejszego etapu szacuję na około 85 km. Wyposażeni w napoje, kanapki i batony, jesteśmy gotowi do drogi. Pogoda zapowiada się cudowna, chociaż wiemy, że pogody z rana się nie chwali, tak jak nie chwali się… (nie powiem, czego). Jeszcze czekamy na zamówione słodkie bułeczki. Czas oczekiwania wypełniamy na robieniu fotografii z dinozaurami. O 7:50 Sławek i Stanisław pojechali po bułki do sklepu. Punktualnie o godzinie 8:00 na drugi etap wyjechała cała siedmioosobowa drużyna.
Pierwsze 6-7 kilometrów jedziemy w dół. Wytracamy wysokość z 450 do 250 m n.p.m. Grupa pomyka dość szybko, ale trzeba pamiętać o rozsądku i używać rozważnie hamulców. Piotrek przeszarżował i pękła mu linka od tylnego hamulca. Żadna zapasowa, którą posiadał Sławek nie pasowała. Co robić? Piotrek pojechał dalej. Przy hamowaniu wspomagał się butami.
Jedziemy przez Grudną Górną i Kamienicę Górną. Skończyły się zjazdy, a na 12 kilometrze zaczął się stromy podjazd o długości około 1 km. Wyjechały na niego dwie osoby (nie napiszę, które), pozostali prowadzili rowery. Za to dalsza jazda drogą do Stępiny i Cieszyny, to prawdziwa przyjemność. Jedziemy gładką drogą asfaltową, biegnącą doliną Stępinki lekko w dół. Niektórzy mknęli z prędkością przekraczającą 50 km/godz.
O godzinie 9:15 stoimy przed ogromnym schronem kolejowym w Stępinie-Cieszynie. Niestety, zwiedzanie schronu zaczyna się dopiero od godziny 12:00. Postanawiamy odnaleźć inne schrony w okolicy,
a do schronu kolejowego zawitać w drodze powrotnej ze Strzyżowa. Z pomocą miejscowej ludności i GPS-a odnajdujemy schron zaplecza technicznego (na mapce punkt SZTT określający schron od tyłu) oraz schron bierno-bojowy (SBRB), schron bierny (SBR) i trzy schrony bojowe (SBJ1, SBJ2, SBJ3). O schronach w Stępinie-Cieszynie oraz w Strzyżowie planuję napisać odrębny artykuł.
Mapka ze schronami w Stępinie-Cieszynie.
(Linia czerwona pokazuje naszą trasę. Czarna, gruba linia, to schron kolejowy.)
Po godzinnym pobycie w Stępinie-Cieszynie, jedziemy w kierunku Strzyżowa. Na 25 kilometrze odłączają się od nas Piotrek i Grzesiek. Postanowili pojechać do ruin zamku w Odrzykoniu. W piątkę jedziemy ruchliwą i nienajlepszej jakości drogą Jasło-Strzyżów. Docieramy do Wiśniowej. Zaglądamy do zespołu pałacowego Mycielskich.
Aby uniknąć jazdy wspomnianą ruchliwą drogą, proponuję pojechać drogami bocznymi. Z Wiśniowej kierujemy się na Jazową. Wiemy, że most w Jazowej jest w remoncie, ale mamy nadzieję na przejście kładką dla pieszych. Lecz kierownik budowy okazał się strasznym służbistą i nas nie przepuścił. Polną ścieżką, wyłożoną płytkami chodnikowymi, powracamy na drogę nr 988. Przejeżdżamy przez Kalembinę, Dobrzechów i docieramy do Strzyżowa. Na moim liczniku 40,5 km, godz. 11:40.
W restauracji „Podkarpackiej” posilamy się pierogami. Cena pierogów ruskich – 5 zł. Lokal jest fajny, przypomina tego typu knajpki w czasach PRL-u. Trzech lokalnych bywalców prowadziło zażartą dyskusję o wszystkim i o niczym oraz dokonało wyceny naszych rowerów na 2,5 tys. zł. Ale transakcja nie doszła do skutku.
Dokupuję wodę mineralną, bo jest gorąco. Jadę w koszulce z długimi rękawami, aby chronić ręce przed oparzeniem słonecznym. Przejeżdżamy przez strzyżowski rynek i zwiedzamy kościół parafii Niepokalanego Poczęcia NMP.
Jadąc obok dworca kolejowego w Strzyżowie, docieramy pod tunel kolejowy. Zespół tunelu schronowego w Strzyżowie został zaprojektowany i zbudowany przez niemiecką firmę „Organisation Todt” w okresie pomiędzy wiosną 1940 r. i latem 1941 r. Wchodził w skład kompleksu schronowego w Stępinie-Cieszynie i Strzyżowie (Fűhrershauptguarier – Anlage Sűd). Tunel zamknięty!!! Niepocieszeni tym faktem, udajemy się w drogę powrotną do Stępiny.
Jedziemy drogami na południe od drogi nr 988. Gbiska, Grodeczna, Wysoka Strzyżowska, Markuszowa, Kozłówek, to wsie, które mijaliśmy na trasie. Do Kalembiny dostajemy się po przejechaniu przez wiszącą kładkę nad Wisłokiem. Znaną nam drogą, powracamy pod schron kolejowy w Stępinie-Cieszynie.
Kupujemy bilety po 5 zł i broszurki o schronach w tym regionie. Wchodzimy, a nawet wjeżdżamy na rowerach do schronu. Długość schronu wynosi 383 metry. Wewnątrz jest przyjemny chłodek, a echo odpowiada na nasze wołania. Z Piotrem i Sławkiem przejeżdżamy schron tam i z powrotem. Robimy fotografie. Jest super!!!
Po posileniu się i naładowaniu w potrzebną energię, rozpoczynamy zaliczanie ostatnich kilometrów dzisiejszego etapu. Trasa ma prowadzić przez Jaszczurową, Brzeziny, Zalas do Głobikowej. Pierwsze wzniesienie pokonujemy rowerem, ale kolejne, pod Jaszczurową, zaliczamy pieszo. Podjazd byłby stromy i bardzo długi. Szkoda nóg i łańcuchów w rowerach. Po wejściu na szczyt górki, na liczniku wybił 72 km, a na zegarku 16:00. Przybywamy do Brzezin i zwiedzamy drewniany kościół p.w. św. Mikołaja, wzniesiony w 2 połowie XV w.
Słońce nadal mocno operuje i w pobliskim sklepiku uzupełniam zapasy wody. Na 79 km napotykamy kolejną górę, na którą rowery musimy wprowadzić. To już ostatnia nasza „ściana płaczu”. W miejscowości Zalas odbijamy lekko w prawo i po kilku minutach stoimy przed Pomnikiem Chrystusa Króla w Małej. Figura została postawiona w 1937 r. jako wotum dziękczynne za ocalenia Małej od klęski gradobicia. Pomnik ma wysokość 17 metrów. Być może autor pomnika, Wojciech Durek zaczerpnął wzór figury z 30-metrowej figury Chrystusa, górującego nad Rio de Janeiro ze wzgórza Corcovado, zbudowanej w 1931 roku.
Wracamy do naszego traktu i pnąc się pod górki powracamy do schroniska w Głobikowej. Jest godzina 18:00, a więc cała runda trwała 10 godzin. Licznik wskazuje 94 kilometry, a GPS 1040 metrów, jako suma podjazdów.
Teraz pora na kąpiel, kolację i pogaduchy kolarskie. Wymiana wrażeń z dzisiejszej jazdy i odwiedzonych miejsc przebiegała w iście rodzinnej atmosferze.
Moje spanko przyszło o północy, po przeczytaniu kolejnych rozdziałów „Złotych żniw”.
Przebieg trasy i wykres wysokości (zapis z mojego GPS-a) na stronie https://www.gpsies.com/map.do?fileId=eijoethlagfxvbld
5 czerwca 2011 r. Głobikowa-Pilzno-Róża-Żarówka-Radomyśl Wielki-Breń Osuchowski-Połaniec, 84 kilometry.
Niedziela. Pobudka o 5:00. Kończymy trzydniową wyprawę na Pogórze Strzyżowskie. Czas wracać do domu. Pogoda zapowiada się bardzo dobra. Będę znów jechał w koszulce z długim rękawem, chroniąc ręce przed słońcem. Wyjeżdżamy wcześnie, bo o 6:45. Jadą kolarze z Klubu Grodzkiego Starszych Emerytów (Piotr i Stanisław) i Ja. Piotr chciałby być w domu wcześniej, z uwagi na rodzinną uroczystość. Prosił mnie o towarzyszenie mu i wyprowadzenie na właściwą drogę. Sławek z Grażyną wracają samochodem. Piotrek i Grzesiek wyjadą godzinę później. Wcześniej objaśniłem Grześkowi warianty trasy powrotnej. Żegnamy się ze schroniskiem, z dinozaurami i kręcimy do własnych domów.
Kierujemy się na zachód. Po przejechaniu miejscowości Południk, zaczynają się ostre zjazdy. Będziemy tracić wysokość. Pomiędzy Południkiem a Gołęczycą, na odcinku 5 km, „spadamy” 225 metrów. Całe szczęście, że nie jedziemy w przeciwnym kierunku, tym bardziej, że na części tego odcinka brak asfaltu. Zatrzymujemy się na chwilę przed pomnikiem, upamiętniającym poległych w walce partyzantów z Armii Krajowej. Droga pomału się wypłaszcza. Zbliżamy się do Pilzna. Widzimy wieże kościołów w tym mieście. Do Pilzna nie wjeżdżamy. Omijamy je od strony północnej. W niedzielny poranek droga jest pusta i cała jest nasza. Podjeżdżamy pod Klasztor OO. Karmelitów w Lipinach. Wśród zieleni i starych drzew stoi murowany dworek z kaplicą wewnątrz.
Nadal pustą szosą pomykamy do Czarnej Tarnowskiej i do miejscowości o bardzo kwiecistej nazwie, czyli Róży. Przed Borową, na 27 kilometrze, dogonił nas znajomy samochód z rowerami na dachu. To Sławek z Grażyną. Po kilkuminutowej rozmowie, pomknęliśmy dalej. Za Borową, w rejonie budowy autostrady A4, droga wysypana jest drobnymi kamykami i źle się jedzie rowerem.
Na popas zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu w Róży. Z wielkim zainteresowaniem patrzymy na betonowy drogowskaz o dziwnym kształcie, z polsko-niemieckim napisem. Drogowskaz informuje o drodze do cmentarza wojskowego z czasów I wojny światowej. Postanawiamy odnaleźć ten cmentarz. Udajemy się w kierunku centrum Róży i po przejechaniu 600 metrów, po lewej stronie widzimy ogrodzoną górkę cmentarną. Aby się dostać do cmentarza, należy przejechać przez prywatne podwórko, co też czynimy, po uzyskaniu zgody właściciela.
Teren powiatu dębickiego w okresie I wojny światowej był widownią ciężkich walk. Ich ślad stanowią dzisiaj cmentarze kryjące szczątki poległych żołnierzy. Na cmentarzu nr 241 w Róży pochowano 62 żołnierzy rożnej narodowości, w tym 21 zidentyfikowanych. Jak wynika z danych źródłowych, na cmentarzu znajduje się 6 mogił zbiorowych i 28 indywidualnych. W centrum cmentarza stoi kryty łamanym daszkiem krzyż drewniany. Na przecięciu ramion umieszczony jest ozdobny, kuty wieniec. Na cokole krzyża, wykonanym z piaskowca, umieszczono nową, mosiężną tablicę, na której wyryto zarówno oryginalną treść jak i polskie tłumaczenie:
WIR GEWANNE SIEG UND FRIEDEN UNS IM HIMMEL, EUCH HIENIEDEN.
WYGRALIŚMY ZWYCIĘSTWO I POKÓJ DLA NAS W NIEBIE, WAM NA TYM PADOLE!
Podszedł do nas starszy Pan z wnuczętami. Z naszej rozmowy wynikło, że po drodze do Radomyśla Wielkiego, tylko przez Starą Jastrząbkę, jest drugi cmentarz wojenny. Zmieniamy trasę. Również z tego powodu, że ma być krótsza. Okazało się, że cmentarza nie znaleźliśmy (albo dziadek nam źle tłumaczył, albo dobrze nie słuchaliśmy), a droga do Radomyśla była dłuższa od zaplanowanej. Specjalnie nas to nie zmartwiło.
Przez Żarówkę (robią tu dobrą kiełbasę), Radomyśl (robią pyszną kiełbasę), Wadowice Górne (robią kiełbasę), Wampierzów, Breń Osuchowski, Wolę Otałęską, Górki (robią kiełbasę) i Glinki docieramy pod prom na Wiśle. Tu zamyka się trzydniowe koło naszej wycieczki. Sprawnie przeprawiamy się do Winnicy i witamy się z Połańcem. O godzinie 13:00 jemy pyszne lody na połanieckim rynku, na które zaprosił nas Piotr, uszczęśliwiony tak wczesnym wjazdem w powiat staszowski. Pożegnałem się z kolegami, którzy jeszcze musza dojechać do Staszowa, a ja leciutko wyjechałem pod górkę z rynku na osiedle. Licznik wskazał 84 km.
Przebieg trasy i wykres wysokości (zapis z mojego GPS-a) na stronie https://www.gpsies.com/map.do?fileId=weaazuqlprrjjgyx
To była bardzo udana wyprawa. Obdarzona była walorami krajoznawczymi i sportowymi. Do przejechania rowerem blisko stukilometrowych dystansów, na dodatek w terenie górzystym, wymagana jest odrobina sił, kondycji i samozaparcia. Na trasie podziwialiśmy wspaniałe widoki i krajobrazy. Poznaliśmy nowe dla nas miejsca i zakątki ziemi podkarpackiej. Zamek w Przecławiu wprawdzie był nam znany, ale Grób Dragona i Babi Mór w Korzeniowie uświadomił nam, że na tych terenach, podczas słynnego Potopu, grasowali i mordowali Szwedzi. Akcentami religijnymi naszej wyprawy były odwiedziny Sanktuarium MB Zawadzkiej i zabytkowego kościółka z XV w. w Brzezinach. W podziw wprawił nas Pomnik Chrystusa Króla na górze w Małej. Tak dużo mówi się o Pomniku Chrystusa w Świebodzinie, a przecież pomnik w Małej, od 1937 roku, był jedynym takim pomnikiem w Polsce. Znaleźliśmy też ślady dwóch wojen światowych. Odkryciem dla nas, jest położony na malowniczej górce w Róży niemiecki cmentarz z lat 1914-1915. Zobaczenie i zwiedzenie schronów i tuneli kolejowych z okresu II wojny światowej w Stępinie-Cieszynie i w Strzyżowie było jednym z celów mojego uczestnictwa w tej wycieczce. Schron (tunel kolejowy) w Strzyżowie nie był udostępniony do zwiedzania, co mnie trochę zmartwiło. Dlatego proponuję ponowny wyjazd rowerowy w tamte tereny, mając na uwadze również to, że w schronisku „Rozdzielnia Wiatrów” w Głobikowej są bardzo dobre warunki do zamieszkania i panuje tam wspaniała atmosfera, wytworzona przez opiekuna schroniska, Grzegorza.
W ciągu trzech dni przejechaliśmy łącznie 256 km, licząc z Połańca (ze Staszowa 300 km). Suma wszystkich podjazdów wyniosła 1583 metry.
Atmosfera w kolarskiej grupie była doskonała i nic nie było w stanie jej zakłócić. Pogoda dopisała. Nie było deszczu, nie było wiatru, który przeszkadza w jeździe rowerem. Może za bardzo operowało słońce i niektórych „przypaliło”.
Poniżej linki do zdjęć w wyprawy:
Jurek Han